Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nareszcie i herbata gotowa! — Ale ba! Zaczęto o mistrzu Adamie (tego znam z reputacyj) i o poecie anonymie — a herbata stygła. Wanda, która słuchała i unosiła się, zwróciła się do mnie z tem, że o tych właśnie poetach był artykuł w Revue des deux Mondes... O tem ja nie wiedziałem, ale muszę go przeczytać, jeśli istotnie egzystuje. Było trochę złośliwości w tej wzmiance i zwrocie do mnie, lecz nie prędko to zrozumiałem.
Razem z Juliuszem, Adamem i Anonymem poszliśmy do herbaty. Jedno spojrzenie na nich starczyło do poznania, że oni ani jeść ani pić nie umieją i o tem nie myślą. Z przestrachem skosztowałem herbaty, obawiając się w niej kwiatu lipowego lub rumianku. Była to wszakże herbata jakaś — znośna... Jedzenie zaś jakby w drugorzędnej restauracji. Od kwaśnego mleka wymówiłem się.
Zbyt dla mnie wyglądało — patrjotycznie. Przy stoliku rozmowa toczyła się dla mnie zupełnie obca o książkach, o których nigdy nie słyszałem, i rzeczach nieznanych. Próbowałem ją sprowadzić na europejskie przedmioty... to mi się nie udało. O literaturze francuzkiej mówiono z lekceważeniem, o niemieckiej z przekąsem. Chciało mi się śmiać. Zresztą literatury... trzeba jak wszelkiego niestrawnego pokarmu, używać z umiarkowaniem. Czekałem czy o