Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dynandzie... Dosyć mu powiedzieć, że tamten dawał pięć, żeby dał dziesięć. A ja to lubię, że ma punkt chonoru.
Już mnie od tego prania ręce popękały — porzuciłam mój kunszt... a u córki gospodaruję. Przynajmniej się człowiek naje i wyśpi...
Nogi całuję, chrabiego — nogi całuję. Ón od jedynastej z rana do drugiej zawsze na giełdzie...
Nie mam najmniejszej ochoty walczyć o lepszą z tak honorowym panem... Uśmiałem się wracając do domu. A tu — Stefan w progu. Uściskał mnie smutny.
— Widzisz, widzisz, dałeś sobie z przed nosa wziąć Wlaschównę i sam podstawiłeś sobie stołka!
— Cóż, żeni się Gucio?
— A żeni — pewnie, panna sobie z niego żartuje — ale pójdzie za niego... a ty...
— Mnie, juściż choć na wesele zaprosicie... rzekłem wesoło — albo raczej na wesela — bo pewnie dwa razem się odprawią.
— Nie — podobno z drugiego nic. Wlasch się o czemś musiał dowiedzieć — i — cofnął. Czy nie mądry Gucio tak to spreparował zręcznie?
Uśmiechnąłem się nie wydając mojego sekretu. Aż do wieczora jużem się Niedzielskiego pozbyć nie