Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nigdym nie sądził, kochana kuzynko, ażebym mógł was kompromitować i być tu zawadą, ale się zaczynam domyślać że — może...
Zmieszała się nieco.. — Ale nic! rzekła.
— Czy by to czasem nie popsuło stosunku z Wlaschem? spytałem...
Zarumieniona Emilia zatrzymała się chwilę namyślając. — Spojrzała mi w oczy badając, wahała się co mi ma powiedzieć.
— Ale nic — nic — odezwała się niecierpliwie... z Wlaschem? proszę cię — mówiłam ci już — to potrzebuje namysłu... lecz tak — w ogóle, dla miasta... to częste bywanie u mnie... ludzie plotą. Zdaje mi się, że prałat Mamę przestrzegał. Dopóki się o kogo innego starałeś... nie miało to tego znaczenia...
— Proszęż kuzynki, to Tartakowskiemu wolno — a mnie?
Przerwała mi żywo.
— Któż takiego Tartakowskiego posądzi? albo raczej kto będzie śmiał mnie posądzić o Tartakowskiego — avec vous c’est autre chose.
— Więc rozstać się musimy? zapytałem czy — na zawsze, czy — jusqu’a une nouvelle comique?
Smutny wyraz z jakim to powiedziałem, musiał w niej litość obudzić; — zbliżyła się do mnie czulej.
— Świat jest paskudny, nieznośny, nielitościwy.