Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

posiadałem, lub sądziłem, żem go miał w wysokim stopniu; ale z tą panną napróżno siliłem się — twarda (że użyję wyrazu mamy panny Belli — z pozwoleniem) — twarda w pysku... Brała mi na kieł co chwila i niosła...
Zacząłem od zapytania, z powodu krajobrazu i wieczora... Czy lubi naturę?
— Pan hrabia masz nader krótką pamięć, odpowiedziała — zdaje mi się, żem się już przed nim z tem wydała, iż mnie bawi wszystko; jakżebym miała być nie czułą na widoki tego ślicznego świata, który jeszcze znam tak mało?
— Jest to wielkie szczęście być wrażliwą, rzekłem, a najsmutniejsza rzecz, zobojętnieć na wszystko...
— A jakże można zobojętnieć — odparła — mnie się zdaje, może po dziecinnemu, że nadużycie wszystkiego sprowadza przesycenie. Gdzieś to czytałam czy słyszałam.
— Mogłaś pani nawet sama tego doświadczyć — zawołałem, bo w takich dostatkach i zbytku będąc wychowaną...
— Tak, ale dostatek i zbytek — to są rzeczy w życiu mniejszej wagi.
— Przepraszam, rzekłem, dopiero gdzie się kończy troska o potrzeby, zaczyna się życie prawdziwe.