Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uraził się moją wczorajszą wymówką, ale go przepraszać nie myślę.
A! co za nudy! co za nudy!


24. czerwca.

Niewiem już, ile dni nawet dziennika nie tknąłem. Rozmyślam ciągle co począć, niewiem prawdziwie, co lepiej. Tymczasem dnie tak schodzą trybem jakimś nałogowym, na niczem.
Czasem chwila u którego z Iwińskich, zawsze ze mną w dobrych stosunkach, wieczorem jaka godzina u Belli, która a la longue, niezabawna. Ciągle jak papuga powtarza jedno, i ubolewa nad swym losem. Już z góry wiem, jak mnie przywita, co powie, jaką mnie obdarzy odpowiedzią na pytanie, jak pożegna...
Dwa razy byłem u Starosty, a raz tylko widziałem Wandę; w domu nowym jeszcze się nie urządzili. Młoda gospodyni tem tylko zajęta, aby Staroście było mile, dobrze i wygodnie. Gdzie dawniej nie spotykano nikogo, teraz pełno jakichś ichmościów w taratatkach... z wąsami i minami zamaszystemi. Wygląda to na biuro oficjalistów... Wanda chodzi rozpromieniona, ani jej poznać, chociaż strój pozostał ten co dawniej.