Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

poduszkę włożyć — skończyła biedaczka.
Wałkowska płakała ciągle, sama potem mi powiedziała niepytana, że testamentu jako żywo nie zrobiła, żadnego. Nie ulegało więc już wątpliwości, iż majątek cały spadał na Starostę i na jego jedyną wnuczkę Wandę. Nie miałem tu, prawdę rzekłszy, co robić, lecz raz przybywszy, przyzwoitość kazała, zostać do pogrzebu. Obejrzałem się więc o jakie takie mieszkanie. W letniej porze byle czysta izba mogła mi starczyć. Po długich naradach wskazano mi starą, jako tako utrzymaną jeszcze altanę murowaną w ogrodzie, gdzie się jesienią na słomie owoce rozkładały, i Wałkowska obiecała mi ją kazać oczyścić trochę, aby choć znośną była.
Przedarłem się do niej zarosłą ścieżyną, wśród zdziczałego ogrodu, ale ze smutkiem przekonałem się, znalazłszy ją nareszcie, że jedno okno było tarcicami zabite, a dach odarty... na wypadek deszczu... Niech się mój Florek urządza — pomyślałem — i poszedłem pieszo na folwark do ekonoma. Tu przesiedziałem parę godzin, wyprosiwszy, żeby mi cokolwiek zjeść zgotowali. Na okropnym jakimś papierze napisałem list do mamy i namyśliwszy się, drugi do Starosty. Któżby mi powiedział, gdym ostatnim razem był u starego, że tak się zmieni jego i Wandy położenie. Bez wątpienia byłbym może ostrożniej so-