Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyjaźń, na moje serce, rachować możesz... Pamiętaj bądź co bądź...
Gdym ją po rękach całował, pocałowała mnie szybko w czoło i wypchnęła z powozu...
W pół godziny potem pocztowe konie czwałem niosły mnie do Podrańcza...


3. czerwca.

Przez całą drogę drzemałem zmęczony, zostawiwszy Florkowi staranie o konie i przeprzęgi... Wśród tego pół snu pół jawu — uderzenie gwałtowne mnie zbudziło... targnięcie... powóz leżał na jedną stronę przychylony, konie w pędzie ciągnęły go jeszcze — i stanęły — oś pękła... Stało się w polu opodal od wsi, przynajmniej pół mili od kowala, tak że z największą biedą — il falait faire bonne mine au mauvais jeu... w trzy czy cztery godziny, ledwieśmy dalej z tych przeklętych Zakliczek wyruszyć mogli, które całe moje życie pamiętać będę. — W karczmie, oprócz chleba razowego i jaj śmierdzących, nic! Gdyby Florek nie miał rozumu wziąć z sobą butelkę czerwonego wina i kilka bułek, trzeba było z głodu umierać...
Już w drodze po tym wypadku pewny byłem, że mnie ściga przeznaczenie, i że w porę nie na-