Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wygodził niedawno, i Grabowski, nad którego i krewny lepszymby być nie mógł. A jako mnie zobaczyli zdala, podnieśli czapki do góry i wołają:
— Winszujemy! Winszujemy!
Myślę sobie: „Co u kata? A to już chyba spenetrowali, poco do podczaszyny wzywany byłem, i jaki tam drogi dar mnie spotkał!“
Lecz cale co innego się święciło, czego się nie domyślałem.
Gdym z konia zsiadł, ujął mnie pan Jacek i począł serdecznie ściskać, ukazując list, który trzymał w ręku, czegom zrazu nie zrozumiał. Bo jakże miałem się domyślać tego, czego zgoła pojęcia nie miałem. Więc stałem, nie wiedząc, co począć, i rzeknę do pana Jacka, jakem go nawykł nazywać tatkiem:
— Tatku miły, powiedzcież mi, czego winszujecie i czego się cieszycie, bom, Boże odpuść, jak w rogu i nic nie wiem.
— Jeśli masz czem — rzekł na to Jacek — dawaj wypić swe zdrowie i sukcesów rycerskich, a potem dowiesz się reszty.
Grześ stał za węgłem. Skinąłem nań: — „Dawaj miód kapucyński!“ — A ten, jakby już był na to przygotowany, niesie butel i szklenice.
Zawsze jednak nieświadom rzeczy, nalewam, aż Jacek się odezwie:
— Niesłuszna rzecz, abyśmy mu wprzód o jego szczęściu nie oznajmili; lepiej mu miód przez gardło pójdzie...
A ja stoję ciągle, jak ten, co go powiesić mają, a nie wie, za co.
— Zlitujcież się — wołam — a nie trzymajcież