Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sów pozapalanych i wiedzieli już, że mieliśmy się na baczności.
Spodziewaliśmy się napadu, ale widać, że po naradzie z sobą inaczej postanowili, bo się cofali powoli za groblę, i tam się ich kupa, zewsząd zebrawszy, zastanowiła. Dniało już coraz lepiej, widać więc było dobrze wszystkie ich ruchy: ale zrozumieć nam było trudno, co przedsiębrali, przekonawszy się, że nas nie ubiegną niegotowych.
Dwór w Surowinie, jakem powiedział, stał na starem horodyszczu, opasany wałami i częstokołem, a zewsząd prawie błotami i małą rzeczułką gniłą, która nigdy dobrze nie zamarzała. Nie obawialiśmy się najścia z żadnej strony, tylko od grobli i mostu, bo od tyłu przestrzeń otwarta była i człowiekowi niedostępna łatwo. Dobrze znając miejscowość, można się było przebrać, ale brnąc czasem po kolana, a niekiedy i po pas. Nikomu z nas i na myśl nie przyszło, żeby to, co broniło, mogło się dla nas stać niebezpieczeństwem. Obaczywszy, że nas bez bójki, i to krwawej, nie wezmą, panowie Nałęcze wpadli na to, iż nas oblec mogą i głodem do zdania się na łaskę przymusić. Byliśmy w istocie nie z wielkim zapasem żywności we dworze, a ludzi kupa, bo któżby się był spodział, że trzymać się będziemy musieli? Zrazu nam to i do głowy nie przyszło.
Tymczasem, gdy się całkiem dzień zrobił, postrzegliśmy, że jakby obozem legli u grobli, a reszta, co ich było, rozłożyli się w karczmie i we wsi. Postawili straż, kilka razy wyszli jeszcze do mostu, wrócili za groblę znowu i stoją.
Grabowski, jak to mu nigdy na dobrym humorze nie zbywało, szczególniej, kiedy był w robo-