Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oknami ludzi, a tu i ja wpadam do sąsiedniej izby po starościankę. Dopieroż mu się oczy otworzyły, i rzucił się do Grabowskiego; ten mu się własną jego szablą zastawia, a ztyłu dwóch, porwawszy go, ręce mu związało i gębę zakneblowało. Ludzie od sań poszli do wody z końmi: nie było komu stawić oporu.
Jam tymczasem, wszedłszy do starościanki, przykląkł przed nią i mówię:
— Starościanko, dobrodziejko, nie mojej to głowy ani woli sprawa, ale rada ludzi skłoniła mnie do tego, że, cobym był chciał uzyskać za zgodą rodziny waszej, tego muszę się dobijać na gościńcu przemocą. Darujcie mi i za złe nic miejcie!
Starościanka, ujrzawszy mnie, zrazu się przelękła, potem rozpłakała. Na to wszedł Grabowski i rzecze:
— Starościanko dobrodziejko, zdobyliśmy panią dla pana starosty. Spodziewam się, że nas za to łajać nie zechcesz. Jam tu drużbą i swatem. Ksiądz czeka w kościele, chwili niema do stracenia, chodźmy!
Z podziwienia wyjść nie mogąc, płakała jeszcze i wzdragała się, gdym ja pocichu ją o zezwoleniu starszego brata i radzie podczaszyny upewniał, a począłem w nogi całować, aby mojego szczęścia odwlekać dłużej nie chciała.
Więc tak, jak staliśmy, poszliśmy natychmiast do kościoła. Ksiądz już czekał w zakrystji w komży i stule: pierścionki wziąłem u złotnika, a w pół godziny, zaślubieni już, przeszliśmy na plebanję, rozstawiwszy straże dla bezpieczeństwa. Ale to było nadaremne, bo zakneblowany Bies leżał