Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w izbie, a ludzie, sami sobie zostawieni, wcale się opierać nie myśleli. Szło nam o to, aby się rychlej, niż potrzeba, wiadomość do braci nie dostała; musieliśmy więc, dla ostrożności, ludzi także powiązać, krzywdy nikomu nie czyniąc, krom jednego, który, że się opierał, coś mu się tam dostało.
Tak to wszystko poszło szczęśliwie, mimo wart, które się nie sprawiły, żem Grabowskiemu nie wiedział jak dziękować. Ale to była dopiero połowa sprawy; można się bowiem spodziewać było, że obrażeni bracia na tem nie poprzestaną i, bodaj siłą, zechcą siostrę odebrać, w klasztorze osadzić, a mnie o rapt i wiolencję i de nullitate matrimonii sine parocho proces przed trybunałem i w konsystorzu wytoczyć. Anim mógł ufać w perswazje chorążego, który z nimi sam ledwie mógł sobie dać rady i lękał się ich przemocy.
Powinienem był jechać z żoną do Wólki, ale tu napadu w małym dworku nie było czem odeprzeć, ani się jak obronić, nawet dobrego ostrokołu nie miałem. Do Ryżawki należał Surowin, który jużem był objął na siebie, a w Surowinie folwark stał na starem, jak tam nazywali, horodyszczu; nawet wioska się pono dawniej Horodyszcze Surowińskie zwała.
Urzędnik mój mieszkał we dworze, za wałami, szczupłym, ale niezłym, obwiedzionemi częstokołem; a że dokoła były trzęsawiska, przez jeden tylko most dostąpić tu było można. Grabowski mi radził i ja sobie sam miarkowałem, że, póki burza nie przeminie, gdzie indziej się schronić bezpiecznie nie mogę, tylko tam na ten ostrów. Ludzi więc Nałęczowskich dawszy szlachcie pod straż, sanie i konie też, bośmy nic, prócz rzeczy starościanki