Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ci szablę i dłoń ofiaruję, ale nie potrafię tego urządzić; na to nam Grabowskiego wziąć potrzeba... Każę konie zaprząc: jedźmy do niego!...
Gadamy tak, a tu do drzwi pukanie, bośmy kobiety pobudzili i popłoch poszedł: czegom przybył i czy gardłu jegomości co nie grozi? Weszła sama jejmość w nocnym stroju, dopytując. Zegrzda począł kłamać okrutnie o jakichś wilkach, pocałował żonę, polewki ciepłej przygrzać kazał, latarkę dał do stajni, i w godzinę byliśmy znowu na gościńcu.
Zpółnocy, o drugich kurach stanęliśmy u Grabowskiego, ale baliśmy się przestraszyć matkę staruszkę, i zajechaliśmy na folwark. Zbudziłem ekonoma; a że się Grabowski o woły karmne troszczył i nocą do nich budzić kazał, powiedzieliśmy mu, by, nic nie mówiąc, niby dla wolu chorego, jegomości tu przywiódł.
W ćwierć godziny słyszę, chlapie się Grabowski w butach z futrem, a kinie ekonoma, co wlezie, za tego wołu, cośmy go zinwentowali sami. Gdy, do izby wszedłszy, zobaczył mnie z Zegrzdą, grzejących się u komina, oszołomiał i stanął, jak słup, nie wiedząc, co to znaczy. Dopieroż my w śmiech z niego, i, do alkierza go wziąwszy, począłem rzecz opowiadać.
Ale z Grabowskim wiele gadać nie było potrzeba, bo człek domyślny i na wszystkie sztuki noszony... Tylkom napomknął, w to mu graj: pochwycił mnie ściskać, mało nie nosić na rękach.
— Niech ci Bóg płaci — woła — że mi takie dajesz zajęcie! A toć rok już awantury żadnej nie miałem... aż mi się życie przykrzyć zaczęło.
I cośmy mieli jego uczyć, to on już wziął