Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystko na swoje barki. Domyślił się, kędy jechać mają, obliczył i wybrał, kogośmy z sobą wziąć powinni, wyznaczył konie, ludzi, miejsce...
Tak te rzeczy dobrze znał, że, od Wilna począwszy, na palcach wiedział noclegi, popasy, gdzie stanąć musieli i jak drogę rozłożyć. Miarkował i to, że wielkiej siły z sobą Bies ciągnąć nie mógł, bo się niczego nie spodziewał; więc ze trzema lub czterema mogliśmy mieć do czynienia, a Grabowski swojej szlachty drobnej, jak nazywał, szabel usłużnych, sejmikowych, co nie pytali nigdy za co i na kogo szli, a oślep rąbali, kogo im pokazano, miał sam choćby dziesiątek. W dodatku byłem ja i Zegrzda. Mieliśmy więc siły poddostatkiem.
Pchnął więc Sydora swojego Grabowski, pod pozorem sejmików, by szlachta na południe się stawiła, a mnie kazał do domu jechać i z saniami, ludźmi, końmi, co było potrzeba, powracać.
Mieliśmy zasiąść na gościńcu wileńskim w Zahorzanach, gdzie był proboszcz znajomy, nawet podobno Grabowskiego daleki krewny po matce. Stała tam gospoda, której Bies minąć nie mógł. Myśmy się mieli rozsiąść we dworze u dzierżawcy, a czaty postawić po drodze wzdłuż ku Wilnu na mil kilka, aby nam o przybywaniu znać dawały, wyprzedzając starościankę. Dobraliśmy konie pod tę straż takie rącze i młode, żeby się ubiec nie dały, a choćby który padł, bierz go licho.
Szło tylko o to, czy starościanka z Wilna wyjedzie rano, czy zpołudnia, gdyż od tego zależało, wedle rachuby Grabowskiego, czy na popas, czy na nocleg miała być w Zahorzanach.
Jam sądził, że, ponieważ z klasztoru wyjeżdża-