Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Zachmurzony Ostójski wyszedł gdy go zawołano do wieczerzy, ręce w kieszeniach, głowa spuszczona, krokiem powolnym jak był zwykł, gdy co miał na sercu.
Zosia właśnie rozdawała krupniczek, ale nie było ich przy stole tylko dwoje, bo p. Klara rozchorowawszy się na głowę i przewiązawszy ją w szafranie farbowaną chusteczką co jej zawsze pomagało — została w swoim pokoju.
— Co to ojcu jest? — zapytało dziewczę podając mu wódkę i zakąskę.
— Nic mi nie jest... tylkom głupi, — rzekł wzdychając Ostójski, — tylkom głupi.
Zamilkli, córka patrzała nań jak w tęczę. — Niech no mi tatko powie, to mu lżej będzie... trzeba co jest złego z siebie wyrzucić...
— Kiedy bo to — ani złe, ani dobre... tylko... tylko głupie, — dodał Ostójski wzdychając.
— Ale cóż to jest?
— Bałamuctwo!... — Zamilkł znowu, poprobował jeść krupnik, który zwykle jadał, nie smakował mu,