Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lubiła dogadzać — trochę się pogniewała. Szepnęła Caricie! Czemuż choć nie dała znać jeśli chora, lub jej co przeszkodziło? to — niegrzecznie.
— Ale może by posłać się dowiedzieć? — dodała włoszka. Młody hrabia który podsłuchał rozmowę, ofiarował się pójść sam, szczęściem hrabina nie przyjęła wniosku, skinęła na Juliana.
— Mój doktorze, — odezwała się do niego na ucho, — proszę cię uczyń to dla mnie, przejdź się na folwark i dowiedz co się tam dzieje. Panna Zofia przyrzekła mi być na obiedzie i grać ze mną, nieprzyszła na obiad, zdaje się że już nie będzie i — nie dała mi znać. Więc chyba chora, lub kto w domu.
Julian się skłonił i wysunął rzucając ukośne wejrzenie na Caritę, która przeprowadziwszy go ironicznym uśmiechem do drzwi, zakręciła się po salonie i po zręcznych kilku obrotach znalazła się przy ks. kapelanie, z którym dosyć rozmawiać lubiła. On też zapewne w celu nawrócenia zbłąkanej owieczki, nie unikał jej. Hrabina z Margockim i Edmundem sposobili się do ulubionego staremu panu whista z dziadkiem.
Julian który od niejakiego czasu coraz był rzadszym gościem na folwarku, szedł teraz jako wysłaniec hrabiny, nie bez pewnego pomięszania. Towarzystwo pałacowe do którego się bardzo garnął w początku, które mu się podobało niezmiernie, teraz po bliższem w nie tajemniczemu wcale go nie zaspokajało. Często, bardzo już często tęsknił i żałował chwil swobodnych w wesołem towarzystwie Zosi. Duma wszakże wrócić tam nie dopuszczała.
Dla czego taż sama duma nie czuła się ani dra-