Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 02.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że pobożna kobieta aby coś zdrożnego w tym stosunku być mogło. Kanonik jak o wielu innych rzeczach tak i o tem wcale nie wiedział. Jego trapiło to więcej iż Wikary zbyt często z nim przestawał... bo się jego wpływu obawiał.
Z drugiej jednak strony matka i wuj zbyt praktyczny kierunek widząc w Julianie, nie pojmowali jakby ująć się dał temu co mu przyszłość zawiązać mogło i co jego realistycznym przekonaniom było przeciwne. Najgorszem zaś dla obojga wydało się to, iż Julian niechętnie mówił o sobie i nadto był zamknięty, co dowodziło, iż stracił dziecięce zaufanie do matki i wuja.
Pod koniec owej postnej wieczerzy która się składała z kleiku owsianego i kilku jaj, nadszedł Eliasz odnoszący zwykle wieczorem klucze od zakrystyi, od niepamiętnych czasów spoczywające nocą na kołku u drzwi; i pozdrowił siedzących.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
— Na wieki wieków — rzekł Kanonik. — Czy ks. Wikary powrócił?
— Niema go... niema — odparł Eliasz — ale niewielki i żal po nim — dodał — bodaj czy nie zanocuje w pałacu, bo po manatki przysłał...
— A! — rzekł Kanonik.
— Aleć on i bez nich tam nieraz nocował... niewiem co znaczy iż dziś je zabrali.
— On tam zapewne stale przy kaplicy osiędzie — rzekł Kanonik.
— Toćby i dobrze zrobił — mruknął wiarus — płakać nie będziemy...
— A Juliana tam nie widziałeś? — spytał Kanonik.
— Nie, z książką poszedł... niewiem.