Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chyliła nieco, jakby oczom wierzyć nie chciała. Wojski nie mogąc wstać, niespokojnemi rękoma chwytał za poręcze.
Milczenie trwało minut parę. Książę u progu stał, patrząc na pannę, z wyrazem błagającym o litość, prawie z pokorą, choć to cnota była nie Radziwiłłowska.
— Mości Wojski — począł powoli — masz bezbronnego winowajcę przed sobą. Przyszedłem tu samotwór, abyś się na mnie pomścił jako chcesz, a winę mi darował. Byłem prawda szalonym panie kochanku, ale widzicie, że za szaleństwo pokutować umiem. Nie darmo tu u waszego proga stoję; wiem, że popełnionej krzywdy inaczej nagrodzić nie mogę jak... prosząc o rękę panny Felicji... i ot ja, Radziwiłł, panie kochanku, uniżam się przed Waćpanem, żądając abyś mnie przyjął na zięcia.
Wyrzekłszy te słowa, Książę odetchnął, jakby mu wielki ciężar spadł z serca, patrzał i czekał.
Wojski milczał jak przybity, uszom nie wierząc. Jam się wpatrzył w pannę, której bladość powoli ustępowała, kolory jej powracały, oczy się zaczynały iskrzyć; cofnęła się krok w tył, rzuciwszy ramionami. Ojciec popatrzał, jakby na nią odpowiedzieć zdawał. Oczyma, nic nie mówiąc, musieli się rozumieć z sobą; aż Wojski począł:
— Wielki honor dla mojego domu, wielka to cześć zaprawdę, po sromocie wielkiej, ale w tej sprawie ja nie roztrzygam.
Wskazał ręką na córkę.
— Mów ty.
Felicji oczy zapałały.
— Jabym miała rękę oddać temu co mi cześć odjął — zawołała — nigdy! W sercu zamiast poszanowała i miłości, mam wzgardę i nienawiść, która w nie wrosła, której nigdy wyrwać nie potrafię. Nie żonąbym była, ale nieprzyjacielem domowym i mścicielem