Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nazajutrz przyszło skosztować Dulemby: poczciwy chłopiec spił się z nami i spłakał. Wołodkowicz mu się zaklął, że panna oprócz tego, iż ją gwałtem porwano... i na ludzkie narażono języki, nie miała Księciu nic do wyrzucenia, bo ją szanował. Żal było Dulembie i jej, i tych piętnastu tysięcy, ale próżno probował, zaklinał, prosił; dano mu odprawę. Staliśmy dwa dni czekając i nim się posługując. Wreszcie u panny otrzymał audencję, ale po to tylko, aby mu zaprzysięgła, iż niczyją nie będzie.
— W lat dwadzieścia — rzekła mu — ludzieby mogli dzieciom naszym przypominać, iż ich matka porwaną była przez dzikiego magnata i w jego mocy zostawała. Niech pamięć tego nieszczęścia na nikogo nie spada, niech ona ginie zemną.
Tak się nasza niefortunna podróż skończyła, i zyskaliśmy na niej tylko tyle, żeśmy pannom nieświezkim pierników przywieźli z jarmarku.
Wołodkiewicz jak do Wilna pędził, tak potem do Nieświeża na raku lazł; nie pilno mu było, jak to mówią po prostu: — kpa oberwać — a tego był pewnym.
Droga, choć w najśliczniejszy czas wiosenny, zeszła nam smutnie i nudno. Przybywszy do Nieświeża, jeszcześmy z bryczki zsiąść nie mieli czasu, gdy Książę przysłał dworzanina, aby Wołodkowicz, jak stał do niego spieszył. Jam do stancji poszedł, nie mając po co iść na burę.
Wieczorem Książę się nie pokazał, mój towarzysz chodził milczący, wąsa pokręcając i w sufit patrząc. Dowiedziałem się tylko od niego, że książę kazał te piętnaście tysięcy złożyć w depozycie u Bernardynów, a Wojskiemu przez plenipotenta oznajmić iż one tam leżeć będą, aby je zabrał kiedykolwiek zechce.
Lecz upłynęło pono lat pięć, czy więcej, gdy Księciu przyszło w kontrakty płacić komuś, a pod ręką naówczas nie było pieniędzy; wypadkiem sobie przypomniano te piętnaście tysięcy. Kazano zapytać,