Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Umyślnie światło przysłonięte, żeby WKs. Mość nie raziło.
Machnął ręką.
— Która godzina...?
Spojrzałem na cebulę — było po ósmej.
— Po ósmej mości Książę.
— Co tam na dworze?
— Słota, mości Książę.
— Co się tam z księżycem dzieje? bo zapomniałem. Nów czy co?
— Ostatnia kwadra.
Szepnął i zamilkł. Jam się i tem ucieszył com posłyszał, bo dawno już i tyle nie mówił.
— Jest tam jaka gazeta z Warszawy — zapytał.
— Po drodze żadnej nie odebraliśmy, ostatnią w Nieświeżu.
— A mówiłem żeby za mną kresy słali: toć to Sejmowy czas...
Znowu zamilkł i westchnął.
Tego wieczora więcej się już nie odzywał; sięgnął tylko ręką do różańca po Sierotce, który na stole leżał, i zaczął się modlić. Skończywszy modlitwy zażądał do łóżka. Rozebraliśmy go tedy i nocny dyżur już kto inny trzymał.
Mówili, że spał dosyć dobrze, tylko przez sen kilka razy krzyknął. Bywało to i dawniej, bo jak sam powiadał, we śnie mu przychodziły przypomnienia różne, to czasów młodości, to podróży za granicą, kiedy był na wygnaniu, to niebezpieczeństw różnych i przygód. Sam nieraz słyszałem, bywało, jak huknął:
— Wiara, do mnie! a wal go! a bij! a tłucz!
To znowu nieboszczyków nawoływał: Wołodkowicza, którego bardzo kochał, Rejtanów, ba, i różne imiona kobiece, zapomniane i nam nie znane, znać z czasów księcia Miecznika.
Nazajutrz po polewce rannej — karczma była ohydna — ruszyliśmy dalej w drogę.