Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedziawszy się, żem w domu, Szyłejko i zaraz na progu pogroził.
— A toż i ty tam był — rzekł — a przedemnąś zmilczał! niepoczciwy!
— Gdzie? jak co? — chciałem się wykręcać, nie było sposobu.
Szyłejko mruknął tylko:
— Niech Bogu Książę dziękuje, że go kula nie trafiła, na którą zasłużył.
Od Szyłejki się też dowiedziałem na pewno, że Dulemba pannę wykradł i do Wilna ją odwieziono, gdzie Wojżbun także z ran się wyleczył, a doktorowie obiecywali, iż go na nogi postawią. W starym życia było tyle, iż mimo ran i strasznego krwi upływu, mimo boleści jaka go dotknęła, przychodził do siebie.
Wszyscy sądzili powszechnie, że teraz proces kryminalny Księciu wytoczą, i lada dzień, co godzina woźnych i pozwów się spodziewano. Zdawało się to tak nieuchronnem, iż się tylko dziwiono opóźnieniu. Posyłano na zwiady daremnie; ile się razy jaki prawnik pokazał w Nieświeżu, myślano, że od Wojżbunów. Miecznik wiedział, iż przypłacić musi i to nie mało, jeśli się zechce od wieży, od infamii może i przykrego świecenia oczyma uwolnić. Tymczasem ów proces nie przychodził, ani słychać było o nim.
Przebywszy jakiś czas na wsi mojej, gdy mi się zanudziło i zatęskniło za Nieświeżem, powróciłem tam, żeby się czegoś pewniejszego dowiedzieć, bo po wsiach same chodziły plotki.
Zastałem wszystko po dawnemu. Na oko nie było zmienionego nic, porządek i obyczaj zwykły, szlachty gotowej na wszelkie usługi pełen zamek i pokoje. Poszedłem i ja się Księciu pokłonić.
Chociaż udawał wesołość, znać było, że się nie swój czuł, blady był, zasępiony, i lada najmniejsze przeciwieństwo wpadał w taki gniew, że ludzi strachem nabawiał.