Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczęliśmy oba lamentować, ale co pomogą takie żale po czasie... Wieczorem wybrałem się na pokoje — nikogo, pusto... Wołodkowicz błądził wąsa kręcąc, oczy w ziemię spuściwszy. Chodził jak chmura z piorunami, a co usta otworzył, to klął.... Spojrzał na mnie, ja na niego.
— A co?
— A co?
— Nic! — ruszył ramionami — skaranie Boże i kwita.
Wziąłem go na stronę, zaklinając, żeby mi wszystką prawdę powiedział...
— Mów... proszę... jak jest i jak się to skończy?
— Co ty chcesz? — rzekł niecierpliwie. Źle się stało, a Bóg jeden wie jak się skończy.
Od niegom się też dowiedział, że Wojżbunównę zawieźli na folwark, i że Książę jej nie odstępował. Co się tam działo, nikt nie umiał powiedzieć, ale zmartwieni byli i powarzeni wszyscy. Część ludzi z Księciem została i folwarku pilnowała. W Nieświeżu pustki były i cisza. Tak minął dzień, dwa, ba i tydzień cały, a książę się nie pokazywał. Przysyłano tylko po różne rzeczy i ludzie się na służbie mieniali. Przed obcymi mówiono, że Książę był na polowaniu, ale niewiadomo w jakie udał się lasy. Ósmego dnia zrana, gdym nie spiesząc się ubierać, o godzinie dziewiątej jeszcze w opończy siedział, przyleciał Piotrowski do mnie.
— Książę powrócił!
— A cóż?
— Nic nie wiem, ale jest.
Poszedłem tedy na służbę.
Na pokojach było dosyć ludzi, Miecznik nierychło się pokazał. Spojrzałem zdaleka i znalazłem go zmienionym: twarz miał obrzękłą, oczy czerwone, czoło chmurne, posępny był i milczący, jak człowiek nie rad z siebie. Ten i ów wystrzelił z konceptem, nie roześmiał się wcale. Pogrzebowe były humory.
Po obiedzie dopiero, tu i owdzie sznurkując, po-