Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jutro świnie paść. Dziewkę wezmę, choćbym głową nałożył, a staremu gębę stulę na wieki wieczne.
Spojrzał po nas jakby chciał, byśmy mu potakiwali; ale się nie odezwał nikt, milczeli wszyscy. Co za dziw! mój dobrodzieju, każdy z nas swoją chatę, swojego starego i siostry przypominał.
— Stary łbem to przypłaci! — mówił Książę rozwścieczony — takiej odprawy nie zniosę! To mu nie ujdzie na sucho, lub nie będę Radziwiłłem. Marszcie się na mnie, czy nie — dodał do nas — to mi wszystko jedno, nie pójdziecie wy zemną, spędzę tysiąc ludzi na tego zuchwałego warchoła i...
Jeden stary Parczewski ośmielił się przez zęby wycedzić:
— Wolne żarty, Mości Książę; szlachcic językiem meł, to tam jeszcze nic tak wielkiego, ale się porwać na dom, to wieżą pachnie.
— Choćby i pieńkiem! panie kochanku — podchwycił Miecznik — kto kocha Radziwiłła, ten go nie opuści, a kto parszywa owca, niech do domu idzie spać, pal was djabli.
I konia batem ściągnąwszy, puścił się znowu.
Milcząc, potrwożeni jechaliśmy za nim aż do obozu. Tu jeszcześmy z koni nie zsiedli, gdy Książę kazał zwijać tabor i do drogi do Nieświeża się sposobić.
Nim jednak zatrąbiono raz i drugi na zbór, nim się to wszystko pościągało, nim konie z paszy wzięto, wozy uładowano, namioty poskładano, zaczęło się na dobre zmierzchać.
Wszyscy chodzili jak potruci, nikt słowa nie śmiał rzec, patrzeliśmy w oczy jeden drugiemu, każdy ważył co ma począć i co go spotkać może.
Wtem Książę wina kazał podawać, choć nikomu pić się nie chciało, bośmy i tak byli gdyby pijani. Z nim jednak teraz spierać się nie było sposobu; gdy kielichy ponalewano, musiał każdy rad nie rad chlipać. Jakoś to nas poniewoli orzeźwiło, dodało męztwa i poczęliśmy z sobą się naradzać a bąkać co robić? Sta-