Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jużem, panie kochanku, myślał — ozwał się Miecznik — że Waszmości w domu nie zastałem, bo nas tylko gęsi i kury przywitały.
— Mości Książę — odparł poważnie gospodarz — co za dziw, żeśmy na przyjęcie nie spieszyli; któż to się pod tą ubogą strzechą takiego mógł spodziewać gościa? Sądzę, że chyba przypadek tu W. Ks. Mość sprowadził.
Nie, panie kochanku, umyślnie przybyłem — rzekł Miecznik — na uczciwość. Krzywdę mi czynicie, że ani u mnie bywacie, ani mnie znać nie chcecie. Turcy mówią, panie kochanku, że gdy góra nie chciała przyjść do Mahometa, Machomet poszedł do góry. Otóż i ja tak, panie kochanku.
Wojski się uśmiechnął smutnie.
— Był czas, Mości Książę — odezwał — kiedy Wojżbunowie do Radziwiłłów jeździli, i ich u siebie przyjmowali, ale ten przeszedł. Zeszliśmy na chatę pod strzechą, trzeba się swoją mierzyć piędzią, Mości Książę. Nie mam czem Radziwiłła przyjmować.
— Panie Wojski, niechby córki Jegomości nam tylko twarz zaświeciła, stanie za wszystko.
Wojżbun zasępił się, wyprostował i nabrał wyrazu surowszego jeszcze.
— Mości Książę — odparł — moja córka dla zabawy magnatów nie stworzona; proszę nie wspominać o niej!
— Dla czegoż — spytał książę.
— Dla tego, że W. Ks. Mość w konkury do niej nie przybywasz, a w zaloty ja nie dopuszczę.
To mówiąc się skłonił.
— Niegościnnie mnie WM. przyjmujesz! panie Wojski! panie kochanku...
— Nie mogę inaczej.
— Toć przecie, jeśli nie z grzeczności, to z respektu dla Radziwiłła, który ma pułki i ludzi tyle, że sobie obelgi nie da wyrządzić, wypadałoby, panie kochanku, być grzeczniejszym.