Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wiem czem, zdala gdzieś spłoszone, bez pory piać zaczęły na trwogę.
— Hę? cóż to takiego jest? kury już pieją? — zawołał jak przebudzony. Zobaczno godzinę, co im się znowu przyśniło? Powiedzieć jutro Strzałkowskiej, żeby mi tych buntowników w pień wycięto. Przeciwko prawu Bożemu pieją mi przed północą!! A wara, panie kochanku! Cóż to mi za gatunek kur znowu, co sobie pozwalają piać przed terminem? Cóż na to djabli powiedzą? djabłów też sobie narażać nie potrzeba. Glinka! nie śpisz? — dorzucił.
— Nie, mości Książę.
— To ci się chwali. A świece gdzie, panie kochanku.
— Za parawanem, mości Książę.
Poucierajże im nosy, bo pewnie na nich grzyby narosły. Tylko nie palcami.
Rozśmiałem się.
— Są przecież szczypce, mości Książę, i to nawet srebrne — rzekłem idąc za parawanik.
— A cóż to ty myślałeś, że u Radziwiłła żelazne być mają albo mosiężne? Jeszcze na szczypce nas stało, choć wyssali nas dużo. Ale póty szczypców, póty mnie... oni to wszystko przetopią i potopią.
Począł się w piersi bić i wzdychać ciężko; milczał już, lecz słyszałem oddech stłumiony, przyspieszony i jakby jęk strzymywany, któremu się dobyć ex pectore nie dozwalał.
— Książę może limonady? — spytałem.
Ręką mi dał znak, że niechce.
Po chwilce, nagle podniósł głowę i wyprostował, jakby coś zobaczył przed sobą. Dłonią się niby od światła zasłonił i cicho szepnął trwożliwie.
— Glinka, kto tam stoi?
— Nie ma nikogo oprócz mnie, mości Książę — rzekłem żywo.
— Ty bo oczów nie masz, panie kochanku! — za-