Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ja jestem spokojny, jestem spokojny i umrę teraz spokojny. Bóg widocznie łaskaw na mnie. Jakże jej imię w zakonie?
— Komu? — spytała Starsza.
— Wojżbunównie — prędko odpowiedział Książę. — Gdzie ona jest? Niech przemówi słowo.
Panna Starsza zdziwiona stała, nie mogąc się odezwać. Siostra Marya kryła się w początku i zdawała niepewną co uczyni; potem nagle przystąpiła bliżej i odezwała się głosem drżącym:
— Tu jestem, Mości Książę.
Wojewoda głowę ku niej zwrócił.
— Siostro Felicjo!
— Mam imię Marya.
— Tak, tak, proszę was, dajcie mi rękę swą.
Wahała się Wojżbunówna, potem zwolna ujęła dłoń wyciągniętą Księcia, który poczuwszy rękę jej, pochwycił ją i podniósł do ust.
Panna Starsza patrzała na to z podziwieniem, prawie osłupienia dochodzącem.
— Siostro Maryo — począł książę — Siostro Maryo! Bóg tak zrządził, abym bez twojego przebaczenia na świat lepszy nie odszedł. Bogu miłosiernemu chwała na wysokościach. Przyszła ta godzina, o której proroczo mówiłaś w Rabce... o przebaczenie proszę...
Milczenie było straszne i długie. Wojżbunówna oczy sobie zakryła, zbierała myśli, ust otworzyć tak rychło nie mogła, aż powoli jasnym i wyraźnym głosem rzekła:
— Niech ci tak Bóg przebaczy, jako ja przebaczam...
Odetchnął Książę Wojewoda, — rękę, którą trzymał, do ust przycisnął i westchnął puszczając ją.
Panna Starsza, znaczenia wyrazów tych nie rozumiejąc, stała domyślając się tylko, iż ona w tej chwili była narzędziem jakiejś woli Bożej, i myśl ta poruszała ją rozrzewnieniem i trwogą.