— Glinka? a ty tu? Idźże sobie precz, boś nie potrzebny; użyj świeżej aury na korytarzu.
Strasznie mi się zrobiło markotno; a żem był ciekawy, a byłem pewny, że tam sekretów żadnych nie mają, więc choć wiedziałem, że grzech, alem drzwiami stuknąwszy, pozostał tuż, aby rozmowie się przysłuchać. Jakoż cicho było i nie straciłem z niej ani słowa.
— No, cóż tam u ciebie panie kochanku, na naszem starem gnieździe? — powtórzył książę wzdychając.
Chwilę nie było odpowiedzi, stary tylko sapał i nosa obcierał.
— Po staremu Książę Wojewodo, po staremu — rzekł — trzymamy się, aby dalej.
— Wiesz Napiórko! — westchnął Książę — wiesz? Nie mów tego przed ludźmi, aby z tego nie korzystali; przed drugimi się z tem taję, tobie prawdę powiem: czy mi, panie kochanku, zupełnie zasłoniło, mało co widzę, tak jak nic!...
...Już ja naszego zamku nie zobaczę, a piękny, a miły mi był, i po Nieświeżu najlepiej go lubiłem. Tam ja byłem Księciem Wojewodą, a tu sobie prostym Radziwiłłem. Gdym spocząć potrzebował, uciekłem, panie kochanku, do Białej. Teraz, Bóg wie: przyjechałem chory, może już z wami zostanę. Z biedy to i u Fary jest sklep!
Napiórko przerwał okrzykiem:
— Niechże Bóg miłosierny uchowa! U nas Książę ozdrowieje, nie ma powietrza jak w Białej! Ja przecie nie wiem wiele lat jestem starszy, a jeszcze się nie wybieram. Radziwiłłowie długo żyli.
— E! panie kochanku, inne czasy były — rzekł książę. — Mnie sobą nie mierz, ty jesteś mumia chodząca, będziesz żył lat dwieście. Ja, panie kochanku, żyłem tak, żem sobie strasznie pootłukał boki. Przypomnijno sobie od Radomskiej, od Baru po dzisiejszy dzień, mało się to zjadło i wypiło, nie mięsa i wina, ale żółci i octu i zdrady i niegodziwości ludzkiej.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/120
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.