Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnie chwile Księcia Wojewody (Panie Kochanku).djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z której strony?
Odpowiedź była trudna, ale książę nie lubił gdy mu się kto niewiadomością składał, szczególniej co do pory i nieba; mawiał zawsze, że szlachcic jako żołnierz, powinien był dzień i noc wiedzieć co się na niebie dzieje, zkąd wiatr wiał i jakie tam chodziły chmury. Palnąłem na pamięć, że od zachodu, boć u nas wszystko prawie od zachodu idzie, i słota i pogoda.
— A toby nie źle było — rzekł — ino ty Glinko, pewnie nie wiesz gdzie zachód w Sławatyczach? było się żydów spytać, oni wszystko wiedzą.
— Ale wiem, mości książę.
— Na zdrowie ci, panie kochanku.
Gdy to mówił, zauważyłem w głosie zmianę, silniejszy był ale jakby gorączkowy. Sapał też mocniej. Po chwili zapytał znowu.
— Co mówisz? nie słyszę!
— Nicem się nie odzywał, mości Książę, szepnąłem cicho.
— Toś się pewnie zdrzemnął.
— Nie, mości Książę.
— Bo to wy teraz, panie kochanku, wszyscy jesteście piecuchy i śpiochy; oczy wam od snu zarastają... hę??
— Nic nie mówię, mości Książę.
— A dla czegoż się nie bronisz? panie kochanku — zapytał z półuśmiechem — co?
Sam nie wiedziałem co mu na to odpowiedzieć, aż mi na myśl przyszło rzec: że myśmy nie żołnierze, i że nas dobroć księcia popsuła.
— He! he! — zawołał — i z waści, Glinko, pochlebca!
W głosie czuć było jakąś siłę, której dawno w nim nie uważałem. Byłoby mnie to pocieszyło, ale mi się zdawało, że gorączkę miał; szczególniej, iż się to zawsze na wieczór zbierało, a wedle fizyków to znak nie dobry.
Westchnął, pięścią się uderzywszy w piersi.
— Czyby Finkego nie zawołać? — spytałem.