Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne. Wedle biednej wdowy, nie było rodziny zacniejszej w Polsce, nie było wysokiego stanowiska i urzędu, jakichby Siekierzyński zająć nie był godzien. Po młodej główce kręcili się już hetmani, wojewodowie, kasztelani i poważne starych portretów postaci śniły mu się nieraz, iż go biorą za rączkę i wiodą do jakichś jasnych gmachów i sadzą wysoko, i obsypują złotem i czcią...
Marzyło się ubogiej dziecinie, że już ubóstwo i poniżenie nie może być trwałe, że to tylko jakaś próba, że musi jakiś wypadek, jakiś traf szczęśliwy wywieść ją z tego stanu... i budziła się, dziwując, że dzień po dniu szły jednostajne, że nikt nie przychodził, nic nie przerywało ciszy smutnej, osamotnienia i niedostatków. Przyczyniała się matka do tych marzeń, często wspominając o procesie z Lędzkimi, który choć popierać przestali, bo nie było o czem, zawsze to była jakaś złota gwiazdka nad głową jej syna... A synek rósł, rósł, pobożny, cichy, dobry, ale tak pewny, że jest przebranym królewiczem, jakby nim był w istocie.
I wieczorami lubił, usiadłszy u kolan matki, zasłuchiwać się o Siekierzyńskich, o ich bojach, o majętnościach ogromnych, o łaskach u królów, o zachowaniu u szlachty, o bogactwach, męstwie, znaczeniu — myśląc sobie: — I ja takim będę!
Maciej ze swojej strony i Dorota, nabrawszy się tych powiastek, które w Siekierzynku od niepamiętnych czasów za pokarm wszystkim służyły i przeszły w podania ludu, w zawody nabijali głowę malcowi wielkością jego rodu. A poczciwy stol-