Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płynie Alfredzie, a krwi siła potężna. Czuję to w tej chwili. Chybabyś uwolnił wieś całą i pozwolił mi zabrać kości rodziców, inaczej — inaczej ztąd pójść nie potrafię.
— Zimniej bierz rzeczy, Eustachy.
— O! gdybymże potrafił?
— W tej chwili może nie, ale namyśliwszy się...
— Myślałem o tem nie raz.
Alfred zamilkł.
Weszli w topolową ulicę wiodącą do dworu z boku, i milcząc przebyli dziedziniec. W pokojach Alfreda zastali nieznajomego jegomości z ogromnemi w pół księżyce czarnemi bokobrodami, wytrzeszczonemi oczyma, wąsem zawiesistym, w surducie na wszystkie guziki zapiętym.
Alfred ze zwykłą sobie grzecznością przystąpił do niego, jakby pytał, co tu robi?
— JW. graf pozwoli, mam dyspozycję JWP.
— Dla mnie? — spytał Alfred śmiejąc się.
— A! uchowaj Boże, JP.! Do Ostapa Bondarczuka — rzekł z przyciskiem głos podnosząc.
Alfred zczerwieniał.
— Nim WP. co masz mówić, powiesz — rzekł szybko — pozwól sobie oznajmić, że pan Eustachy jest moim przyjacielem i że choć go macie w skazkach, możnaby go grzeczniej nazwać.
— Z przeproszeniem JP, — odparł rządca żywo — nie zwykłem do chłopów mówić inaczej.
Ostap widząc na co się zanosi, gdyż Alfred za jedno jeszcze słowo byłby wyrzucił za drzwi gbura, postąpił naprzód i rzekł spokojnie:
— Co mi pan rozkaże?
Rządca dumnie zmierzywszy go wzrokiem, rzekł:
— Jasny graf chce, abyś wyjechał jutro rano do wsi Białej Góry i zajął się szpitalem, żyd arendarz ma polecenie go zawieźć, kwatera wyznaczona w blizkiej chacie, gdzie i charczować będą. Dozór lazaretu pod jego odpowiedzialnością, gdyż dotąd był Moszko cyrulik, ale ten pójdzie precz. Furmanka przyjdzie jak świt.