Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać. Zrzuciła chustkę, poprawiła ślicznych włosów i siadła w przygotowanem krześle.
Rozmowa ojca i córki zaczęła się po francuzku, co dosyć tłómaczyła, przytomność służących; ale i bez nich podobno, ten język u nas nałogowy, byłby zapewne użyty. Ojciec schylił się ku niej i całując ją w rękę, spytał naprzód powolnie.
— Zdrowie twoje Misiu?
— O! tysiączne dzięki — zdrowiuteńka jestem.
— A wczorajszy ból głowy?
— Przechodzi mi snem zawsze.
— Dobrze spałaś?
— Jak bobak. Wstałam przecie bardzo rano, byłam u moich kwiatów w ogrodzie, jeździłam trochę konno.
— Tak rano?
— A! najmilej!
— Sama jedna?
— Był tam ktoś za mną! nie uważałam. Co ci mam dać papo? herbaty naprzód!
— Dzisiaj? kawy, Misiu.
— Po staropolsku?
— Tak! tak! — hrabia westchnął ciężko. Ze srebrnym imbryczkiem, który stał na fajerce, Misia wzięła kawę i podała ją ojcu.
Sama poczęła powoli ustawiać swoje śniadanie i nalewać herbatę.
Potem jakby sobie przypomniała dopiero, żywo zwróciła się do kamerdynera i spytała — Pani des Roches?
— Prosiłem — odpowiedział stary z ukłonem. — Prawie w tej samej chwili, główne drzwi salonu od sieni, otwarły się powoli i trzecia osoba weszła.
Wysokiego wzrostu, wychudła, czarno ubrana całkiem, ukazała się wspomniona pani des Roches. Była to towarzyszka teraz, a dawniej Misi nauczycielka; kobieta już nie młoda, ale jeszcze niezatartych śladów wielkiej piękności. Blada jak marmur z oczyma potężnego ognia, ale głęboko wpadłemi, z maleńkiemi usty, schudzonemi policzki; poważna, surowa, smutna,