Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miała w sobie coś dziwnie przejmującego. Draźnił jej widok, jak draźni ciekawy, tajemniczy tytuł książki nieznajomej.
Misia z uśmiechem wskazała jej obok siebie miejsce, a hrabia powstawszy z kanapy na przywitanie bardzo grzeczne, usiadł wymawiając się, że w tak rannym stroju przyszedł na śniadanie.
Prostem skłonieniem głowy pani des Roches, odpowiedziała na tę grzeczność, która i niegrzecznością łatwo być mogła. Tak to widać zrozumiała przybyła, bo się wstrzymała i nic nie rzekła, udając, że nie widzi stroju pana hrabiego.
Jakiś czas przerywano milczenie bardzo obojętnemi wykrzyknikami. Misia tylko najwięcej mówiła, trzpiotała się i śmiała.
— A! a! zapomniałam cię się spytać, papo — musiałeś mieć wiadomość od Alfreda, kiedyż powróci?
Hrabia spojrzał okiem bez wyrazu, i zimno odpowiedział:
— Wczoraj list przyszedł, jest w drodze.
— Dla czegoż mi tego zaraz nie powiedziałeś papo?
— Cóż tak pilnego, droga Misiu!
— Spodziewam się! Alfred! brat! tyle lat nie widzieliśmy się, a ty mnie się pytasz, co pilnego! Prawdziwie papo! zadziwiasz mnie! Przecież to przyszły mój narzeczony, nieprawdaż? I zaczęła się śmiać patrząc ojcu w oczy. Hrabia się zachmurzył, pani des Roches badający wzrok ukradkiem w nim utopiła.
— Nie odpowiadasz papo! — powtórzyła Misia śmiejąc się, — wstydzisz się?
— Cóż ci mam odpowiedzieć, moja droga! z przymuszonym uśmiechem rzekł hrabia. — Wkrótce nadjedzie Alfred.
— Ale gdzież ten list jego? czemuś mi go nie pokazał?
— Nie ma tam nic ciekawego — sucho odparł ojciec.
— Dla ciebie! ale dla mnie może! — Gdzie on jest? chcę go koniecznie przeczytać! Jestem kobieta,