Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu się z oczu. Alfred stał nakładając rękawiczki pracowicie z uśmiechem nieodgadnionym.
— Módl się — rzekł — jeśli cię to uspokaja, wszelkie lekarstwo dobre, byle skutkowało; ale módl się prędzej, bo czas jechać.
Szybko, gwałtownie, schwycił się młody chłopiec, nacisnął kapelusz na głowę i zbiegł ze wschodów wołając:
— Jedźmy! jedźmy!
I w milczeniu potoczył się kocz po ulicach nadsprejskiej stolicy, ku północno-wschodowi.