Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pulatniej, powracał do swojej izdebki, siadał na kuferku a mając podostatkiem połamanych krzesełek, raczył się obfitym ogniem na kominie.
Medytacje rządcy, codziennie jedne, codzień się powtarzające, przedłużały się nieco modyfikując do późnego wieczora.
Po obiedzie uwarzonym przez starą babę niegdy dworską gospodynię u kominka, Mrzozowski wychodził na wioskę, na puste łany, rozprawiał z wieśniakami, których napotykał, wstępował do arendarza Lejby, który już objął w posiadanie austerją traktową i wypiwszy kieliszek wódki, nakiwawszy głową, powracał siedzieć na pustym kuferku. W dnie świąteczne jeździł do żony do Łucka, lecz w poniedziałek po niedzieli i nazajutrz po święcie, powracał na stanowisko.
Zwyczajnym wątkiem medytacji pana Mrzozowskiego było:
— Jak też to oni nic nie poszanowali!
I — co to graf powie gdy powróci? Wprawdzie pisał pan Mrzozowski do grafa, ale nie otrzymawszy odpowiedzi, nie był pewien, czy list jego doszedł.
Jednego poranku, gdy właśnie ukończył przegląd pałacowych pustek, i już miał z sieni wychodzić, posłyszał rządca trąbkę pocztarską, laskanie z bata i turkot powozu, spuszczającego się w jar ku dworowi. Mrowie po nim przebiegło.
— Dalipan ktoś jedzie — rzekł w sobie, a gdy się przybliżało:
— Doprawdy że jedzie — powtórzył.
Trąbka grała coraz to głośniej.
— Jak Boga kocham! ktoś jedzie! — zawołał i wyskoczył zaczerwieniony.
A właśnie w gruzy wrót wtaczała się żółta bombiasta landara sześcią koni zaprzężona, za nią koczyk, za koczykiem bryka.
— Jak żonę i dzieci kocham, to graf! co ja tu nieszczęśliwy pocznę! łamiąc ręce przeraźliwie zaskowytał pan rządca. Landara zajeżdżała przed ganek.
Z okna wysunęła się ziewająca głowa pana grafa