Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tości. A ludy, co się pastwiły tak nad strzechą nieznanego, nie byli to barbarzyńce! O! nie! przyszli z ucywilizowanego zachodu, ale wojna rozbestwia. Wojna każąc człowiekowi nastawiać życia, pozwala mu wyrzec się też wszelkiego uczucia. Żołnierzowi wolno jest wszystko, bo jutro nie jego, a zapał się podobno podsyca swawolą.
Krucyfiks kapliczny rozpłatany był na dwoje, i podziurawiony kulami; na ołtarzu zrobiono żłób, w konfesjonale walała się reszta plewy.
W ogrodzie powycinane największe drzewa, zrąbane mosty, zrzucone altany, i gdzieniegdzie tylko twarz bez nosa, rękę bez palców wyciągał z gałęzi i chwastu, stary posąg kamienny. Sadzawki zielona pleśń pokryła.
W oficynie pana rządcy, świeżo jako tako wyporządzonej, parę pokoików zajmował pan Mrzozowski, który jak skoro się uspokoiło, ucichło, porzuciwszy żonę i dzieci w Łucku, sam do obowiązków powrócił.
Mógł jednak wybornie odpocząć, bo nie było ani czego pilnować, ani co, ani kim robić. Ludzie wprawdzie powracali, ale musieli iść na zarobki, bo w domu nie było co jeść, nie było czem zasiewać, nie było czem orać i nie było im co dać. Ani chudoby, ani pługa, ani ziarna. Ci, co się zwlekli z końmi i wołami, musieli je sprzedać, aby żyć. Obowiązki więc pana Mrzozowskiego ograniczały się na wzdychaniu, rozpytywaniu, kurzeniu fajki i przechadzkach po wsi. Ozimina nie zasiana, a jarzyny nie było czem i jak zasiać. Jednakże trzeba mu oddać sprawiedliwość, że o tem myślał.
Codziennie regularnie Mrzozowski zapaliwszy fajkę na krótkim cybuszku, włożywszy czapkę na głowę, chodził po pałacu.
Zniszczenie panujące tu, nie mogło mu się w głowie pomieścić, ciągnął go ten widok okropnością swoją. Wszedłszy w sieni stawał, patrzał, ramiony ruszał, kręcił głową i tak postępował dalej, wszędzie się zatrzymując i medytując. Obszedłszy cały pałac najskru-