Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostap Bondarczuk.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
IX.

Lat dziesięć upłynęło.
Eustachy wyjechawszy do Skały, po długiej rozmowie z Alfredem, która całą noc trwała, nie pokazał się więcej.
Tymczasem wiele się rzeczy zmieniło.
Stary hrabia dowiedział się, kto go uratował, ale pomimo to, nigdy nie wspomniał Eustachego, nigdy o niego nie spytał.
Alfred pozostał w Skale, często bardzo odwiedzając stryja, poufały z Michaliną, ale nie zdając się starać ani o jej serce, ani o rękę. Inni pretendenci, których zwabiał rosnący majątek, przesuwali się jedni po drugich, śladu po sobie nie zostawując. Wielu z nich życzył sobie hrabia, ale Misia stanowczo powiedziała, że nie wyjdzie za nikogo przymuszona i w najważniejszym kroku życia, chce być swobodną.
Gdy rok za rokiem płynął, a wyboru nie czyniła, ojciec począł się dręczyć. Jednego poranku ośmielił się wreszcie przypomnieć córce, że czas byłoby uczynić wybór.
— Zostawcie to mnie — odpowiedziała.
Nie śmiał nalegać.
Najznakomitsi współubiegacze, po niejakim czasie usunęli się i znikli, nowi się pokazywali chyba z rzadka. Dziwne wieści poczęły krążyć o hrabiance. Ojciec chciałby był już, chociażby Alfreda, zwłaszcza, że Alfred od powrotu z zagranicy, na dobrym stopniu postawił swoje interesa i jak mówią, robił majątek.
Nie probując już przynaglać córki, hrabia wybrał się do Skały, i namienił Alfredowi, że dane jego ojcu na łożu śmiertelnem słowo, dotrzymanem być musi — że czas coś postanowić. Ja — rzekł Alfred — z wdzię-