Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oszczędzę się, uskąpię wygód, zresztą, czy długo tego życia!
W istocie mógł to powiedziéć pan Walenty, gdyż ostatniemi czasy okrutnie postarzał. Gwałtowne szczęście równie jak cierpienie wyczerpywać umié, włos posiwiał, oczy wpadły, kaszel dokuczał z rana, niekiedy wieczorami, nogi czasem plątały się dziwnie, jakby już posługi odmówić wkrótce zamierzały.
Ale rachuby na zgon, zawodzą — równie jak liczenie na życie... — równie jak wszystko na tym padole nieustannych omyłek.
Orbeka mimo zniszczenia i pozorów starości, miał jeszcze dosyć siły, ażeby długo cierpiéć.
Ale gdy poczynał ściśle się obrachowywać — starość ta służyła mu za wymówkę, by się w zbyt ścisłe nie wdawać obliczania na długie termina.
Ta starość też była nieraz dlań dobrym pozorem do uniewinnienia Miry, gdy na zbyt dla młodych się okazywała miłą i łaskawą. Orbeka naówczas tłómaczył ją tém, że sam był stary.
Szalbierstwa, namiętności dochodzą czasami do spodlenia, a nielogiczność ich jest już tak pospolitym, charakterem, że o niéj nawet wspominać nie warto.




ROZDZIAŁ XVIII.

Tak szło naszemu biednemu niedołędze w Warszawie, do któréj po cichu, tajemnie, nędzny wózeczek wieśniaczy, wkrótce po jego przybyciu, przywiózł Anulkę. Znała ona już dosyć miasto