Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XIV.

Wierzymy wszyscy w sprawiedliwość Bożą — ale nikt z nas pojąć się nie może dróg, któremi się ona spełnia, wytłómaczyć. Patrzącym na ten świat widzą się sprawy jego często najnielogiczniejszą plątaniną; w danéj chwili wszystko się zdaje dziać odwrotnie, właśnie przeciwko trybowi w jakim by iść powinno. Powodzenie służy najniegodniejszym dobrego losu, noga się osuwa najzacniejszym i cnota walczy z boleścią, występek zaś rozsiada się w szczęściu i chwale..
Patrząc na to... od początku świata... wszędzie, gdzie język ludzki myśl tłómaczyć probował, odzywały się narzekania, często szło zatém zwątpienie, wiara w fatalizm ślepy... Grecy i Rzymianie, a dziś Turcy wierzą tylko w przeznaczenie, nie dodając mu prawnéj konieczności; Słowianie zdaje się że od wieków inne mieli pojęcie téj ananke, bo mówili, że los był sądzonym człowiekowi. Sąd zaś mieści w sobie rozsądek i jest wyrokiem w sprawie, a nie fatalnością ślepą. Pomimo to — wszyscy my ileż to razy na ślepe losy, na fortunę ślepą narzekamy.
A ślepą jest nie fortuna, nie losy, ale człowiek co ich nierozumié, bo końca tego dramatu, który się przed nim odegrywa, nie widzi nigdy.
Na to ślepe szczęście, ruszano ramionami w Warszawie, gdy piękna Mira powróciwszy wdową, Baronową Radipulo, po tylu skandalach, tylu dowodach płochości, zdradach, postępowaniu, któreby każdą inną kobietę potępiło, została przyjętą z no-