Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gospodarza domu zastępował Hornim, który się wkrótce zjawił znowu, i para młodych chłopaków, pod niebytność jego za adjutantów przyjętych czasowo. Wesoło było bardzo, życie płynęło tém przyjemniéj, że ten poczciwy Orbeka w niczem na zawadzie nie był. Ażeby sobą nie kompromitować tak godnéj damy — krył się, robił maluczkim, zdawał się prosić o przebaczenie że żyje, i że śmié pod jednym z nią mieszkać dachem. Czuł całą swą winę.
Życie więc urządziło się jak najdogodniéj dla Miry, która stare popłaciwszy długi, nowe robiła żywo, nie tracąc czasu. Fałszywa pozycya Orbeki, który ją czuł bardzo, sprawiła to, że ani się naprzykrzać, ani zbyt pokazywać, ani być natrętnym nie mógł. Pozwalano mu co łaska, i jak biednemu żebrakowi rzucano ze stołu okruchy.
Przyznajmy co komu należy, Mira była wesołą, lubiła rozrywki, potrzebowała życia, młodości, śmiechu, zabawy; Orbeka był smutny, nieco nudny, uczuciowy i nigdy może dwa charaktery kochanków gorzéj dobrane nie były. On unikał świata, ona go szukała, on potrzebował samotności, ona wrzawy; on żył cały sercem wewnątrz, ona zewnętrznemi pozorami. Po pierwszych więc dniach zaraz, nastąpić musiał powoli rodzaj rozwodu, i rozpołowienia życia, gdyż każde z nich szukało dla siebie warunków niezbędnych — Orbeka ciszy, Mira hałasu. Nigdy go koło niéj nie brakło, tém mniéj teraz, gdy znowu dom postawiła na téj stopie zbytku, która przywabia pasożytów i na wiele niemiłych okoliczności ślepemi i głuchemi ludzi czyni. Udawano więc, że wierzono w sukcessyą jéj, że nie widziano Orbeki, że wszystko było w porządku.
Do tego rozprzężenia swobodnego nie przyszło od razu, w pierwszych dniach po instalacyi w pałacu,