Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Orbeka.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego człowieka, jeźli nie stułą i przysięgą, to ofiarą i szczęściem.
Czytelnicy nasi nadto zapewne już dobrą powzięli opinią o Mirze, aby się nie domyślili łatwo, że w najrozpaczliwszym razie, potrafiła sobie dać rady.
To pewna, że w następującym tygodniu, ex-podczaszyna, która się tak lękała potwarzy, opinii, plotek, bez wahania nowy do nich powód dała, zajmując pierwsze piętro pałacu, którego dół zamieszkał pan Orbeka.





ROZDZIAŁ VIII.

Zapewne z powodu, że tu apartamenta były obszerniejsze i wygodnie dozwalały przyjmować wielką liczbę gości, Mira otwarła dom swój, świetnie urządzony na wielką stopę, ćmiąc najwspanialsze ówczesne pańskie dwory. Trzeba jéj przyznać, że miała wiele dobrego smaku i że pieniędzmi zręcznie rozporządzać potrafiła. Publiczność dowiedziała się razem, że na Mirę spadło milionowe dziedzictwo, po jakimś stryjaszku, jeźli nie amerykańskim, to równie jak oni złotodajnym. To tłómaczyło zmianę skali życia.
Co się tyczy pana Orbeki, ten był tak niewidoczny, że mało kto o jego egzystencyi wiedział. Lokatorka pierwszego piętra, wkrótce dla sług zapotrzebowała kilku pokojów na dole, pan Walenty więc mieścił się w parze lichych izdebek od podwórza, i tam zamknięty, samotne niemal pędził życie. Bywał on w salonach na górze, ale unikał po większéj części tłumnych zgromadzeń i zabaw. Niedostatek