Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakiem poczciw — rzekł kniaź — nie potrzebuję, nie, nie.
— Ej! rozmiarkujcie-no się — dorzucił Wydżga — bo wiecie co? Ot, powiem prawdę, te trocha pieniędzy, com je schował przed żoną, korci mnie i piecze, nie ma co z niemi zrobić. A nuż się dopatrzy, a zacznie paplać, a pytać, a tego, a owego?
— Cóż, boicie się?
— Ja się boję! do stu haków! jabym się miał bać podwiki! Tfu! do dwóch-set haków, tfu! Ale widzicie, widzicie. Głupstwom-bo zrobił, po co było chować? żona ma swoje prawa.
— Więc jej oddajcie, my jeszcze nie tak potrzebni — rzekł Hołub. — Krom pieniędzy, daję nieco klejnocików starych Dymitrowi.
I otworzył pudełeczko czarne, nie wielkie, starannie sznurkami powiązane, spoczywające na dnie kuferka.
W niem błyszczały pierścienie, zapinki, manele i inne kosztowności grubej staroświeckiej roboty, ale wysokiej wartości.
— Widzicie — dodał — trzeba takiego wypadku, jak odjazd Dymitra, żebym się pamiątek zbywał.
— Ale wy tu macie za co choć wioskę kupić! — rzekł zdziwiony Wydżga.
— Może, nie wiem! dla mnie to rzeczy droższe nad wszystko, bo do nich przywiązane są wielkie wspomnienia. Ta zapinka od kity dostała się pradziadowi na Rusi, gdy posłował do wielkiego księcia litewskiego; ten pierścień pochodzi z daru Zygmunta Starego; ten łańcuch, datek kniaziów Ostrogskich, z któremiśmy byli krewni, póki szczęście służyło... Dymitr sprzeda co z tego i będzie miał się czem poprzeć. Oddaję mu wszystko w tej nadziei, że chyba do głodu przywiedziony, pozbędzie się pamiątek naszych.
I uściskał syna za głowę go wziąwszy.
Wydżga odszedł ramionami ruszając.
We trzy dni objuczony koń bułany niósł nieprzytomnego Dymitra ku Litwie.