Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A pan jego na chołodziec się wprosił, do stu haków, — rzekł Wydżga. — Ale bo nie myślałem żebyście tak późno jedli. No! no! dam się uprosić! A i raki! i raki!
— Magda, która raków już piec nie może, — rzekł stary żartobliwie, — stara się je choć gotować przynajmniej.
— Zawsze to mości książę przypomnienie młodości, — dodał Wydżga zasiadając, — dulcis recordatio praeteritorum, okrom tych plag, co się w szkołach za praeterita brało, bo to nie dulcis. A co w Łucku słychać?
— A co? nic! cisza! choć tam gadają o wojnie i o pospolitem ruszeniu.
— Gadają? patrzaj go! gadają już! To i wygadają. Ono co wici nie widać. A dokąd?
— Różnie różni, a o Wołoszy najwięcej prawią.
— Ba! otóżem się do tego zawsze spodziewał i konkludowałem. Od dawna obserwuję, że kruki wszystko na Wołosz w tamte stronę lecą; będzie trupa.
— Aby nie naszego.
— Wszelakiego, do stu haków! Gdzie drwa rąbią, tam trzaski padają. Proszę kniazia, a więcej tam co? o królu?
— To co i zawsze. Katolicy go chwalą, heretycy wieszają, a malkontenci i rokoszanie jezuitów mu wyrzucają; każdy wrzeszczy póki mu gardła starostwem nie zapchają.
— Tak to jest, — rzekł Wydżga, — na przyszły sejmik i ja się nauczę listy pisać niby anonime, żeby aż w Warszawie wiedzieli, że i ja żyję, a chlebska mam omal. Nie widział kniaź kogo?
— Krom Hrynicza, — odrzekł stary.
— Cóż ten kauzyperda?
— Obiecuje.
— Cacanka! Ale zajrzeliście mu w oczy, jak mu ze ślepiów patrzy? czy nie Judaszem?
— Nie! nie! były pozory ale fałszywe. Teraz czysty, jak bursztyn.
— A na kiedyż wygrana wasza?