Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.3.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

To mówiąc kniaź posunął się żywo ulicą, a Dymitr jak wkuty pozostał.
Przylepiony do muru, co niegdyś łączył dwa zamki górny i dolny, stał domek pana Hrynicza. Jurysta mieszkał tu w ubogim dworku, który pokrywał wielkie jak mówiono dostatki, chociaż się ich stale zapierał prawnik. Kilka krzaków zasłaniały okna. Dwa okopcone kominy górowały nad podziurawionym gontą pobitym dachem. Ściany były nizkie, a z każdej strony drzwi, otwierały się dwa okna niewielkie. Na prawo mieszkał pan Hrynicz, okna właśnie pootwierane były i żywa rozmowa dawała się słyszeć w środku.
Stary kniaź zbliżył się pod to mieszkanie niepostrzeżony i stanął w ganku. Tu doskonale mógł pochwycić spór, który chwilami odzywał się aż w ulicy.
— Mości panie, — mówił jeden głos, — rzecz umówiona, rzecz skończona.
— Słowo wiatr, pismo grunt, — odpowiedział ktoś drugi.
— Słowo uczciwego człowieka.
— Wczas o poczciwości gadać!
— Cóż więc będzie?
— Jak mówiłem, nie ma innej rady. Te barbarzyńskie plemie gotowe wziąć głowę ze mnie, trzebaż dobrze się rozmyśleć.
— Śmieliby się targnąć?
— Proszę zważyć, że im chodzi o ostatnie dobro, a najważniejsze: będą przyprowadzeni do rozpaczy.
— A więc?
— Więc, tak jak mówiłem, jak mówiłem. Spalę dworek, ale za dworek zapłacicie. Z nim spłoną dowody rodowitości Hołubów.
— Nie mości panie! nie! nam potrzeba ich do rąk.
— Tego nie uczynię.
— Waćpan przyrzekłeś!
— Nigdy! a choćby i tak było, to cóż? przyrzekłem i nie dotrzymuję.
— Waćpan chcesz więcej pieniędzy?
— Ja, ja, — bąknął głos z wewnątrz, — ja nic nie chcę, dajcie mi pokój.