Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.2.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
Przemysław.

Mnie? czemu?

Wanda.

Czasem gdy jesteśmy sami, gdy się śmiejesz, uśmiech twój jest okropny, przejmuje zgrozą. Słyszałam raz taki z więzienia — wychodził z ust, które nazajutrz kat zamknął na wieki.

Przemysław (surowo).

Kat! Cicho! Kto ci pozwolił takie głupstwa prawić? Idź precz. Siedź nad kądzielą i pamiętaj com ci rozkazał!

SCENA II.
Przemysław (sam).

Trzebaż było aby los mi dał taką siostrę, którą niczego dobrego nauczyć nie można, ani nawet pokrycia tych przeklętych miłośnych drgań serca, których ja nie pojmuję. Cóż to jest kochać? — ja nigdy nie kochałem. Na matkę, na ojca, na nią, na cały świat patrzałem i patrzę z góry, obojętnie, jak orzeł, kiedy podleci, żeby z wysoka sam wybrał sobie pastwę. Dzieci tylko, kobiety i głupcy kochają; rozumni umieją korzystać, ze wszystkiego korzystać, dla siebie, sobie. Ja sobie jestem bóstwem, kochanką, światem; kochając tylko siebie jestem tak szczęśliwy, jakbym nigdy nie był kochając ludzi.
Teraz wszystko się do moich życzeń klei i skłania. Wprowadziłem młodego hrabiego Gwido na dwór królewski. Gwido kocha królowę. Bardzo łatwo mi będzie z tego wyciągnąć, że królowa go kocha. Potem znowu bardzo łatwo mi będzie rozjątrzyć króla, natchnąć go zazdrością, gniewem, nakoniec nauczyć Wandę, jak ma zostać królową. Wówczas, ja będę panował. Lecz — cóż to za szelest? A! to ten stary! mój ojciec. Do licha, będę musiał słuchać nudnej jego gawędy. Hm! nie wypada uciekać!