Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.2.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie byłeś w pieczarze?
— Nigdy.
— A pójdziesz do niej z nami?
— Czemu nie.
Gotujem się do wejścia, a raczej do wdrapania się w pieczarę, w której otwór dość szeroki, ale tak niski, że leżąc wchodzić potrzeba.
Rozwijamy papier, zaostrzamy ołówki, zapalamy świecę, przewodnik staje na przodzie, schyla się, wyłamuje kij na obronę przeciw borsukom i lisom, któremi nas straszy, zgiął się we dwoje, przeżegnał i z ufnością w Bogu, wpełznął głową w pieczarę. A za nim i my się drapiemy wewnątrz, nie bez jakiegoś uczucia, w którego składzie najmniej biegły chemik odkryłby trochę bojaźni. Kilka kroków idziemy tak schyleni, ale coraz wyższe sklepienie pieczary, które jednak nigdzie nie przechodząc dwóch łokci, nie daje się podnieść i zupełnie wyprostować, co podróż naszą podziemną czyni nadzwyczaj przykrą. Oglądamy się — nic dokoła, wązki korytarz, który się obsypał w części, ściany gołe, gdzieniegdzie jamy lisie, powietrze duszące, przed nami jeszcze długa ciemna pieczara — pójdziemy ż dalej!?
Walna rada, na której staje, abyśmy więcej ludzi zwołali, a osobliwie postarali się takiego, coby już wprzódy był w pieczarze. Wysyłamy więc po ludzi, a sami zostajem paląc paxitos, wnioskując o przyszłych odkryciach naszych.
Ja przebiegam stare horodyszcze, z którego wzgórków widać Horyń i prześliczny krajobraz dokoła, staję pod staremi dębami i dumam chwilę o przeszłości, po której się tylko u nas zostały mogiły, horodyszcza, kości i pieśni. Lecz dumanie przerywa niecierpliwa ciekawość, a obiecani ludzie nie nadchodzą; trzy razy zbiegam do Kazimierza, trzy razy drapię się i wyglądam, ażali nie idą ludzie. Ale ich nie ma, a my czekamy, aż niecierpliwość zmienia się w nieukontentowanie. Nareszcie idą ludzie, a z nimi ekonom miej-