Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Okruszyny zbiór powiastek rozpraw i obrazków T.2.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie znajdziesz? Otóż i w stawie przeglądające się Równe, piękne miasteczko, uśmiechające się zdaleka, zdradliwie, choć w niem tylko nędzna traktjernia i mizerna cukiernia, gimnazjalna szkoła i stary pałac. Jestże czego się uśmiechać! A jednak rzecz dowiedziona, że Równe się uśmiecha.
W Równem mieliśmy wyszukać protekcji, aby za wstawieniem się czyjem i poręką o naszej konduicie, dozwolono nam było widzieć chocińską pieczarę. Ale trafiliśmy jak trafiają wszyscy skazani na wyjeżdżanie w poniedziałek. Był to dzień solenny egzaminu uczniów, cały świat okoliczny płynął na egzamin, właściciel Chocinia także. Ledwieśmy potrafili dopytać się o niego i zyskać coś nakształt dozwolenia. Po drodze kupiliśmy dwie świeczki woskowe, librę papieru, ołówki i siarniczki, w nadziei, że te wszystko zda się w sławnej pieczarze, którą oświecić, odrysować i napisy w niej znajdujące się zdejmować potrzeba będzie. Ale, o nadzieje ludzkie! o wyjazdy poniedziałkowe! o wiary próżne! biegliśmy się oszukać i zawieść.
Nie łapmy jednak ryb przed niewodem, i nie zaczynajmy od końca. O pieczarze chocińskiej małośmy się dowiedzieli w Równem, nikt jej nie znał, jedni egzystencji zaprzeczali, drudzy powiadali prozaicznie, że to był loch na kartofle i buraki. Ale ktoby takiemu tłumaczeniu uwierzył?!
Jedziemy, mijamy piękny Szpanów na prawo, drapiemy się po górach, przejeżdżamy brzegiem lasu dębowego, i ukazuje nam się Chocin ze staremi na górze budowlami, które niebieski Horyń opływa, z białą cerkiewką, opasany dalekiemi poleskiemi lasy, piękny, malowniczy, pełen nadziei. Ani zważamy, że deszczyk kropi za kołnierz i chmury gęste się zbierają. Stajemy przed karczmą. Święto właśnie, lud ją otacza. Pytam o pieczarę, żyd nie rozumie; wołamy chłopaka, pojął nas!
— Zaprowadź do niej!
— Zaprowadzę!
Ruszamy szczęśliwie w drogę.