Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noce bezsenne.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

solą ją wysypawszy, jeździł w lipcu saniami, dla okazania swéj wszechmocności.
Pan Bóg sypał śniegiem — Radziwiłł mógł sobie pozwolić solą... Na tle dziwactw pańskich, wyobraźnia pokoleń tkała uroczyste baśnie.
Kiedy niekiedy za moich czasów ukazywała się jeszcze wychudła figura, z wygoloną głową, w wyszarzanéj kapocie, o kiju, w czapce wysokiéj, błądząca pomiędzy zamkiem a farą... Dożywały dni swych resztki oficyalistów, gracyalistów, sług zamkowych — i razem z gruzami rezydencyi kładły się na wieczny spoczynek...
Pamięć świetnych lat tak szybko się zatarła, że czego nie zapisali współcześni, to wszystko poszło do grobu...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Prawu zniszczenia, które jest prawem życia, nic się oprzéć nie może... Walczy z niém człowiek — ale napróżno.
Zbiorową siłą, ludzkość byt swój przeciągnąć i przedłużyć wspomnieniami zaledwie zdoła... Ryje na kamieniach, gromadzi głazy, pisze na grobach — lecz jeden kataklizm co pokoleń kilka zmiecie, na kamieniach ściera głoski, głazy obala, groby zasypuje... Lasy rosną na ruinach...
Cóż dopiéro jednostka — człowiek, sam jeden, wydzielony ze społeczeństwa! — Jest zerem, pyłkiem, niczém...
Gdybyśmy to sobie ciągle powtarzać mogli i przekonać się o konieczności poświęcenia dla ogółu, aby się zespolić z żywotem jego!

(Ciąg dalszy nastąpi).