Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dłubał coś w torbie, wyciągnął węzełek, trzymał go długo w rękach drżących i począł nieśmiało.
Dreszcz przeszedł po mnie, gdy mi niemal do nóg padając, począł zaklinać i prosić abym od niego wziął, co on sobie przez długie życie zaoszczędził. Zaklinał się bijąc w piersi, że tego wcale nie potrzebował.
Musiałem się prawie do gniewu uciec, aby się od natarczywości Jakóba obronić.
Widząc że mnie nie skłoni niczém do przyjęcia téj ofiary, począł wmawiać abym ją wziął, chociażby do schowania tylko; ale zaprawdę łatwo mi było go przekonać, że pieniądze te u mnie mniejby jeszcze niż w jego torbie były bezpieczne.
Uściskałem go ze łzami.
A! są jeszcze wielkie serca na świecie, tylko ich w piersiach ludzi wyschłych szukać nie trzeba.
Siedzieliśmy tak aż do mroku prawie, wreszcie musiałem do miasta powracać. Stojący przed austeryą pocztylion, który jechał w tęż samą stronę, za kieliszek wódki podjął się mnie podwieźć aż za most. Pożegnałem Jakóba. Wiozłem z sobą zapas myśli, któremi mogłem się karmić długo.
Stary przyrzekł mi, gdyby coś nowego za-