Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ki — te memento mori, bez których dawniéj nikt nie usypiał pod szlachecką strzechą.
Na jednéj z kanapek, przy ścianach umieszczonych, leżała rzucona niedbale, świeżo zdjęta suknia kobieca, chustka i drobne stroju przybory; na drugiéj, lat może dziesięciu dziewczę z główką okrytą włoskami jasnemi, potarganemi dzienną zabawą, usnęło nierozebrane, zmęczone, sparte na jednéj rączce; — z drugiéj, spuszczonéj na podłogę, upadł był pasek od sukienki odpięty.
Sen niespodzianie pochwycił dziecinę i zamknął powieki, choć usteczka jeszcze się do niedokończonéj zabawy uśmiechały.
Trochę opodal od uśpionéj siedziały dwie osoby zajęte cichą, na chwilę przerwaną rozmową.
Mężczyzna, wcale niepodobny do zawieszonego na ścianie portretu, dosyć zażywny, rumiany, z rysami twarzy pospolitemi, głowę miał krągłą z nizkiém czołem, oczy małe szare, usta trochę oddęte, na których górnéj wardze zuchowaty wąsik się kręcił.
Twarz nie zdradzała wielkiéj intelligencyi.
Była to natura pospolita, zdrowa, spokojna, nie sięgająca myślami daleko i nie tęskniąca za niczém niepoścignioném. Podobnych jéj spotyka się pomiędzy hreczkosiejami, a choć się one ni-