Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W ciągu ostatnich miesięcy tyle doświadczyłem, miałem do zwalczenia takie prywacye, tyle nędz, głodu i niewygód, że dzisiejsze położenie stosunkowo mi się wydaje znośném...
Myśli tylko dręczą mnie i jedzą wewnątrz... Nie oswoiłem się jeszcze z tém codzienném potrącaniem o przeszłość, o przypomnienia — o pamiątki szczęścia...
Lecz jak od pracy twardnieją ręce, tak od bólu nagniotki muszą na sercu wyrosnąć — i ono się zahartuje... Głupie serce...“
„29 czerwca.
Nie mogę jeszcze przyjść do siebie.
Naraziłem się dobrowolnie na niepotrzebną próbę. Czułem się wczoraj niezdrów. Stołuję się dotąd u mojego gospodarza Simsona, którego żydowska kuchnia, zaprawna cebulą, czosnkiem i pieprzem, stała mi się nieznośną. Dlaczegóż nie ograniczyłem się suchym chleba kawałkiem? Niedarowana to słabość.
Poszedłem w mieścinie szukać gdzieś jakiéjś restauracyjki, w któréj bym znalazł łyżkę znośnéj strawy.
Za moich czasów nigdy tu nie było nic podobnego. Myśmy wszyscy z sobą w drodze miewali i zapasy i kuchtę, który gotował.