Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Noc majowa.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak ważnéj, nie potrzebował nawet zbyt ostrego natarcia, aby wszystko wyśpiewał.
— Wiesz co to było? — powtórzył pan groźno.
— A jużci co wiem, proszę jaśnie pana — skrobiąc się po głowie rzekł Iwanek, podniósłszy oczy. My z Martynem jużeśmy się spać pokładli, bo już pierwsze kury piały, gdy pan Jakób przybiegł do nas. Wstawajta mi żywo... piarunem... złodziéj się pod dom zakradnął, trzeba go tam juchę wziąć, aby się jaśnie państwo nie przestraszyło.
Bogusław zdumiony oczy wielkie otworzył.
— Co pleciesz?
— A, jak Boga kocham, co prawda — coraz mocniéj się ożywiając rzekł Iwanek. — Przykazał pan Jakób, co bym ja jemu podszedłszy, na głowę wór rzucił, żeby ani krzyknął, Martyn mu miał w tył ręce związać, a pan Jakób na ziemię obalić.
No, i proszę Jaśnie pana, tak się rychtyg stało, słowo w słowo. Człek był nie ułomek, ale jak my się do niego wzieni, tak, ani Jezus nie miał czasu krzyknąć i już — brzdęk! leżał. Tylko, co prawda, że jak ja mu pięścią gębę zamknął, wedle